Biada łakomczuchom, które zabłądzą w słowiańskiej puszczy! Kiedy już po raz trzeci miną ten sam świerk i zatęsknią za rodzicami, niespodziewanie wywęszą domek z piernika albo małą, waniliową chatkę na kurzej stopie. Ich los będzie wówczas przesądzony; nieważne, czy zliżą lukier ze ścian, poczęstują się bakaliami w czekoladzie, niby przypadkiem zostawionymi w sieni, czy jedynie nadgryzą chrupiący dach. Żadne dzieci nie poprzestaną na spróbowaniu. Najadłszy się do syta, szybko zasną. A gdy nad ranem wróci Baba Jaga, chuda mimo obżarstwa i mądra mimo ślepoty, ugotuje je w kotle i pożre, jedno za drugim. Solone niedowiarki smakują ponoć najlepiej.
Bies by się uśmiał
W osiem książek dookoła światów
Odwróć mapę do góry nogami. Na południu, które jeszcze przed chwilą było północą, znajdują się niezbadane krainy, rozległe jak szpara między zębami wiedźmy i zachwycające jak syreni śpiew. Są tam niewidzialne miasta, królestwa rządzone przez smoki, gospody dla leworęcznych i zaczarowane lasy. Najpiękniejszą dolinę zamieszkują ponoć elfy o posępnych twarzach. Poszukiwacze przygód twierdzą też, że na dnie morza leżą skrzynie ze skarbami. Ale to nic pewnego; ryby głosu nie mają, nikomu więc nie zdradzą morskich sekretów. Mewy? Niee, one tylko plotkują. Jeśli ciekawość nie daje ci spać, otwórz książkę i wstrzymaj oddech.
W pośpiechu wpadłabym zatem do olondryjskich bibliotek, zanim spłoną bezpowrotnie, i wyniosła z nich najcenniejsze woluminy. Zamiast przedzierać się przez zatłoczony Księgogród (za te tłumy winić można jedynie Moersa) zrobiłabym zakupy w jednej z bainijskich księgarni mieszczących się w starych willach. Wszystkie ćmy lecą do Bainu, dlatego szanująca się podróżniczka również powinna przespacerować się jego ulicami. Wieczorem, pożegnawszy się już z kupcem, którego „dłonie wiecznie pachną cynamonem”[1], warto stanąć pod białymi murami i nasłuchiwać śpiewu Jissavet.
Jak nie kyitna, to letumoza. Nie tylko wspomniani wyspiarze walczą z zarazą – Ziemianie u Marissy Meyer (zob. Saga księżycowa) szukają leku na podstępną chorobę, pogrążającą w rozpaczy całe rodziny: i cesarskie, i mieszczańskie. Co więcej, królowa okrytych złą sławą Lunarów, czyli potomków ziemskich kolonistów na Księżycu, przygotowuje się do wojny. Niebezpieczeństw przybywa, jednak w stolicy wciąż urządza się bale. Rozchichotane dziewczęta – oraz niewpuszczane na zabawy androidki – zastanawiają się, z kim na nich zatańczą. Z przyjemnością wsparłabym roboty i cyborgi w walce o ich prawa.
Nie dajcie się zwieść nazwom! Bezruch, opisany przez Norę Jemisin, to nie miejsce dla rozleniwionych plażowiczów, lecz dla miłośników survivalu. Ziemia tutaj nie śpi spokojnie: wierci się i chrapie, nieustannie ziewa i przeciąga się z głośnym tąpnięciem. Straszliwe kataklizmy, podobnie jak system kastowy oraz okrucieństwo wobec górotworów, zapewne wielu z was zniechęcą. Nieliczni śmiałkowie zobaczą Castrimę, jaskinię pełną domów wydrążonych w kryształach, a gdy zapadnie zmierzch – mam nadzieję – uratują ze mną grupkę żwirów z Fulcrum.
Jeśli nie złapią nas Stróże, pożegluję później na Żelazne Wyspy (na mapy naniósł je George R. R. Martin, zob. Pieśń lodu i ognia). Żyją tam ludzie dumni i nieustępliwi; nie zaznali szczęścia na lądzie, więc wypatrują go na morzu. Wiosłując, marzą o podbojach, o rogu, który ujarzmi krakena, i o połowie tak obfitym, aby wykarmił ich dzieci. Nie stawiają świątyń, bo Utopiony Bóg rezyduje w głębinach. Piją na skraju urwiska. Za sterem każdy z nich jest królem, w porcie zaś – ubogim rybakiem. Słodko smakują mu codzienne zwycięstwa i słono za nie płaci.
Za radą Ursuli Le Guin opłynę również Ziemiomorze. Mieszkańcy tego przedziwnego archipelagu imion, obfitującego w utalentowanych magów, zmagają się z tym, co (jeszcze) nienazwane. Więdną pośród wątpliwości i zakwitają, zdobywszy odpowiedzi. Mistrz Odźwierny nie wpuści mnie od razu do szkoły na Roke, ulegnie dopiero po długich namowach. Odwiedzę ponadto wyspę Gont, gdzie Ged wypasał kozy, zanim został Gedem, i zakradnę się do podziemnych grobowców Atuanu. Pajęczy labirynt skał, pogrążony w (przed)wiecznych ciemnościach, pożera ponoć największych niedowiarków.
Kto wie, może w trakcie wędrówki spotkam Kalessina albo wygłodniałego Drogona? Świat bez smoków – chciwych, krwiożerczych czy też gadatliwych – wydaje się niepełny. Myślę, że z łatwością zaprzyjaźniłabym się z Izabelą, ciekawską smokoznawczynią (jej wspomnienia poznaliśmy dzięki Marie Brennan, zob. Pamiętnik lady Trent). Jeździłybyśmy razem na wyprawy badawcze, balsamowały iskrzyki w occie oraz szkicowały wilcze drakeny, albinosy i żmije, skalne lub bagienne. Smocze jamy i cmentarzyska skrywają jeszcze niejedną tajemnicę.
Za radą Ursuli Le Guin opłynę również Ziemiomorze. Mieszkańcy tego przedziwnego archipelagu imion, obfitującego w utalentowanych magów, zmagają się z tym, co (jeszcze) nienazwane. Więdną pośród wątpliwości i zakwitają, zdobywszy odpowiedzi. Mistrz Odźwierny nie wpuści mnie od razu do szkoły na Roke, ulegnie dopiero po długich namowach. Odwiedzę ponadto wyspę Gont, gdzie Ged wypasał kozy, zanim został Gedem, i zakradnę się do podziemnych grobowców Atuanu. Pajęczy labirynt skał, pogrążony w (przed)wiecznych ciemnościach, pożera ponoć największych niedowiarków.
Kto wie, może w trakcie wędrówki spotkam Kalessina albo wygłodniałego Drogona? Świat bez smoków – chciwych, krwiożerczych czy też gadatliwych – wydaje się niepełny. Myślę, że z łatwością zaprzyjaźniłabym się z Izabelą, ciekawską smokoznawczynią (jej wspomnienia poznaliśmy dzięki Marie Brennan, zob. Pamiętnik lady Trent). Jeździłybyśmy razem na wyprawy badawcze, balsamowały iskrzyki w occie oraz szkicowały wilcze drakeny, albinosy i żmije, skalne lub bagienne. Smocze jamy i cmentarzyska skrywają jeszcze niejedną tajemnicę.
Życiu w Oz daleko do sielanki. Gregory Maguire, nasz przewodnik po tej krainie, opowiada m.in. o dyskryminacji Zwierząt i licznych nadużyciach Czarnoksiężnika (zob. Wicked. Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu). Zarówno prowincjonalne miasteczka, jak i środowiska akademickie nie są wolne od uprzedzeń. Kozioł Dillamond, uznany wykładowca na uniwersytecie w Sziz, protestuje przeciwko kolejnym zakazom, uniemożliwiającym Koźlętom studiowanie i poruszanie się publicznymi środkami transportu. Złoża rubinów w Kwadlingu okazują się ważniejsze niż sami Kwadlingowie.
Dokąd pojechać po zimie spędzonej w Oz? Wiosna najpiękniejsza jest w Arbonne (zob. Guy Gavriel Kay, Pieśń dla Arbonne). W tym kraju to trubadurzy władają sercami poddanych – kobiety (wdowy, kapłanki i władczynie), czuwające nad dworskimi kochankami, wydają zaś rozkazy trubadurom. Tutaj nawet wątłego, żółtozębego artystę należy traktować z szacunkiem, inaczej zemści się, pisząc złośliwe pamflety. Kiedy drzewa szumią swą coroczną pieśń miłosną, zielenieją łąki i zazdrosne damy dworu. Pewnego dnia śpiew ucichnie, opadną liście i emocje, a ja wyruszę w dalszą podróż.
[1] Sofia Samatar, Cudzoziemiec w Olondrii, z ang. przeł. Michał Jakuszewski, MAG, Warszawa 2014, s. 68.
Nudzą się tylko na jawie
To nie jest opowieść o dorastaniu – Harriet nie lubi książek, w których dzieci dorastają i, zakochawszy się, „porzucają przygody dla jakiejś nudnej ukochanej”[1]. Zamiast nich czyta Wyspę skarbów, a potem, w basenie, udaje rozbitka. Straszy rówieśników czarnym znakiem, niekiedy nawet wszczyna bójki. Gdy ma kłopoty, podrabia pismo nauczycieli. Pływa, przeklina i łobuzuje, aż wreszcie, owładnięta tęsknotą do wielkich czynów, postanawia rozwikłać rodzinną zagadkę.
Etykiety:
Donna Tartt,
o pewnej dziewczynce
Tym miastem rządzą dżiny i kierowcy
Rysując Delhi, pomyśl o drodze, jaką pokonywał słoń Śahdźahana, aby dotrzeć do sklepu ze słodyczami. Sprawdź, ile siwowąsych kotów śpi na dziedzińcach. Wysłuchaj podróżnika, ale mu nie dowierzaj; wiesz przecież, że „nie należy nigdy mylić miasta ze słowami, które je opisują”[1]. Zaufaj kordegardom i niezamiecionym werandom – pokażą ci, czyje włosy pobielały, a czyje siłą odcięto. Nie zasłaniaj uszu, kiedy stare rezydencje kaszlą, nawdychawszy się spalin. Kichnięcia zapowiadają niezwykłą opowieść.
Etykiety:
Delhi,
dżin w butelce,
William Dalrymple,
za siedmioma górami
Dziwi się, więc czyta
Ależ ona jest wścibska! Otwiera cudze listy miłosne, podsłuchuje średniowiecznych władców. Zjawia się nieproszona w Pompejach i odchodzi tuż przed zagładą. Jak jej nie wstyd? Gady, choć bywają jadowite, zasługują przecież na szacunek. Motyle nie plotkują; milczą, zazdrośnie strzegąc swoich tajemnic. A Szymborska, pozbawiona skrupułów, zagląda do ptasich gniazd. Wszystko ją zdumiewa, więc o wszystkim czyta. Czyta i dziwi się jeszcze bardziej.
Etykiety:
Wisława Szymborska
W Krainie Czarów dzieci nie grymaszą
Nigdy nie lekceważ czegoś, co jest pomarańczowe: ani marmolady, ani tablicy informacyjnej. Nie zamykaj oczu, ujrzawszy dziewczynkę w dyniowej sukience. Nie mrugaj. Inne kolory płowieją, ale morelowe łakomstwo trwa wiecznie (przegrywa z nim nawet wschodzące słońce). Jesienią, kiedy głód się nasila, kapitulują liście. Między drzewami rozbrzmiewa marchewkowy śmiech, dziecięcy i zdradliwy. Nie łudź się, w Krainie Czarów serca więdną jak kwiaty.
Książęta Rozpruwacze
Myślisz, że Persefona nie odkryła podstępu? Przyjęła owoc, blada i drżąca – i niewinna? Pod ziemią okrucieństwa wydają się równie potworne, co fascynujące. Jęki zagłuszają matczyny głos, a cienie trzymają mocniej niż ludzkie dłonie. Wracając na powierzchnię, Persefona nie zapomina: „śmierć jest matką piękna”[1]. Kwiaty nie zachwycałyby, gdyby nie więdły. Tragedii nie da się uniknąć, inaczej nie byłaby tragedią. Ikar wie, czym grozi nieposłuszeństwo. Leci wyżej, chce więcej: mieć, czuć, przeżyć. Upada; żeglarze dostrzegą jedynie niezgrabne ptaszysko. Upada, bo tego wymaga mit.
Etykiety:
Donna Tartt,
mitomaństwo