Sylvia dużo czyta, ale na tym nie poprzestaje – szuka książkowych przygód poza książkami. Odgrywa (nie)typowe sceny, po czym je zapisuje, zacierając granicę między fikcją a rzeczywistością. Śmieje się zbyt głośno, flirtuje zbyt często (książęta rozczarowują; następny rozdział dopiero powstaje, nie można więc sprawdzić, czy bal się uda), ryzykuje zbyt wiele. Gdyby żyła w baśniowym świecie, byłaby jednocześnie wiedźmą, smoczycą i królewną.
Nowy Jork, 1953. Sylvia rozpoczyna staż jako gościnna redaktorka Mademoiselle. (Gdy skończy trzydzieści lat, ukłuje się wrzecionem i zaśnie na wieki). Barbizon, żeński hotel, przypomina wieżę, w której zamyka się nieposłuszne księżniczki. Jedne uciekają i – niczym Grace Kelly, najsłynniejsza rezydentka – wspierają poddanych, inne zaś, kwiaty osłonięte szklanym kloszem, więdną podczas upałów. (Przepowiednia spełni się zimą; kojące słowa zamarzną, nim się je wypowie).
Miasto wydaje się krainą czarów. Spóźnieni przechodnie biegną, by utrzymać dotychczasową pozycję. Singielki, obserwowane przez ciekawskie stażystki, nie pokazują się bez kapelusza i pomalowanych ust. Tymczasem za rogiem chrapie hefalump. Skoro ludzie nigdy nie zamykają oczu, zwierzęta w zoo śpią, owładnięte letnią melancholią.
Sylvia triumfalnie wjeżdża do Nowego Jorku; towarzyszą jej uprzejmi, muskularni żołnierze. (Wyjedzie blada i zagubiona, sierota będąca niegdyś królewną). Śniła o tym mieście, a teraz sen się spełnia. Nic złego się nie stanie, czuwają nad nią przecież czarownice: Val Gendron, pisarka i właścicielka księgarni, oraz surowa Cyrilly Abels.
Sylvia triumfalnie wjeżdża do Nowego Jorku; towarzyszą jej uprzejmi, muskularni żołnierze. (Wyjedzie blada i zagubiona, sierota będąca niegdyś królewną). Śniła o tym mieście, a teraz sen się spełnia. Nic złego się nie stanie, czuwają nad nią przecież czarownice: Val Gendron, pisarka i właścicielka księgarni, oraz surowa Cyrilly Abels.
Wypatrując księcia, Sylvia całuje żaby. Zawsze przyjmuje zaproszenia na randki i porównuje adoratorów: gruźlików, znawców Joyce'a, herkulesów, nowojorskich dandysów. Uśmiecha się, ale mimo początkowej ekscytacji odchodzi zawiedziona. Mężczyźni grymaszą albo się przechwalają, zaniepokojeni kobiecymi osiągnięciami.
Ambitne stażystki i czytelniczki Mademoiselle chcą połączyć małżeństwo z karierą zawodową, urodę z inteligencją. Choć ciężko pracują, zgryźliwcy nie doceniają ich wysiłków. Sylvia, pomna matczynych doświadczeń (Aurelia pełni po ślubie rolę sekretarki i pokojówki), obawia się małżeństwa.
Ambitne stażystki i czytelniczki Mademoiselle chcą połączyć małżeństwo z karierą zawodową, urodę z inteligencją. Choć ciężko pracują, zgryźliwcy nie doceniają ich wysiłków. Sylvia, pomna matczynych doświadczeń (Aurelia pełni po ślubie rolę sekretarki i pokojówki), obawia się małżeństwa.
Redaktorka naczelna organizuje konkursy dla brzydkich kaczątek i prowincjonalnych kopciuszków. Zwycięskie stażystki mają szczęście, co roku bowiem zgłaszają się tysiące dziewcząt zainteresowanych modą. Nikogo nie dziwią przygotowania Sylvii, która zamartwia się strojami i tworzy listy zakupowe niby wiersze. (Zostawi nowojorczykom nie pantofelek, lecz całą walizkę).
Sylvia maluje usta czerwoną szminką i kusi wszystkie wilki.[1] Garbi się nad książką (może to Joyce?), tak piękna, że zakochani młodzieńcy udusiliby się jej włosami, gdyby podeszli bliżej. Wesołym głosem przywołuje resztę Barbizonetek (syreny trzymają się razem).
Wyjada – jak głodna Małgosia – miskę kawioru i słowa porozstawiane na kartkach. Prowadzi najpierw pamiętnik, taki z kłódką, potem dziennik. Kupuje ładne sukienki, najlepiej pachnące jabłkiem. Ogarnięta powierzchownością, stwierdza Teltscher, przeanalizowawszy jej charakter pisma. Wśród zalet wymienia wyczucie formy, piękna i stylu.
Pedantyczna łobuziara, skryta, acz towarzyska. Lubi koty i świerszcze. (Odrodzi się pod postacią mewy śmieszki). Dzikuska. Dionizyjsko-apollińska (według Gordona). Zbyt grzeczna, zbyt zdyscyplinowana (według Cyrilly). Sylvia przypomina smoczycę w ciele księżniczki, zmiennokształtną bestię o wielkim apetycie.Wyjada – jak głodna Małgosia – miskę kawioru i słowa porozstawiane na kartkach. Prowadzi najpierw pamiętnik, taki z kłódką, potem dziennik. Kupuje ładne sukienki, najlepiej pachnące jabłkiem. Ogarnięta powierzchownością, stwierdza Teltscher, przeanalizowawszy jej charakter pisma. Wśród zalet wymienia wyczucie formy, piękna i stylu.
Elizabeth Winder, Sylvia Plath w Nowym Jorku. Lato 1953, s. 320, Marginesy, Warszawa 2015
[1] Z reklamy szminki: Czerwony Kapturek, Max Factor, klinicznie potwierdzono, że kusi wszystkie wilki (s. 70).
[1] Z reklamy szminki: Czerwony Kapturek, Max Factor, klinicznie potwierdzono, że kusi wszystkie wilki (s. 70).
Jestem pod wrażeniem. Zwłaszcza tytuł mnie rozłożył:)
OdpowiedzUsuńTeż uważam, że tytuł jest... cudny :D
UsuńSmutną historię przedstawia nam życiorys Sylvii, a to w sumie ciekawa osoba była. Jestem zaintrygowana tą książką.
OdpowiedzUsuńTakie historie mnie intrygują. ;) Lubię nie tylko Sylvię, ale i Zeldę (Sayre) Fitzgerald, która zginęła w pożarze.
UsuńPolubiłam Sylvię, mogłabym się z nią zaprzyjaźnić.
OdpowiedzUsuńLubię Twój styl pisania. Za każdym razem treść opinii jest dla mnie zaskoczeniem, a książka wydaje się nawet ciekawa :)
OdpowiedzUsuńWidziałam książkę jeszcze w zapowiedziach i bardzo chciałam przeczytać, recenzja mnie w tym dodatkowo utwierdza.
OdpowiedzUsuńI kolejna świetna recenzja, a o Plath już kiedyś pisałyśmy u Ciebie? Prawda?
OdpowiedzUsuńTak, w zeszłym roku czytałam Szklany klosz. :)
UsuńDziękuje ale tym razem pozostanę tylko przy lekturze Twojego komentarza. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPodoba mi się pomysł na ten konkurs dla brzydkich kaczątek. Rozejrzę się za książką :)
OdpowiedzUsuńTakich konkursów nie brakuje; powstają nawet programy telewizyjne poświęcone metamorfozom (z brzydkiego kaczątka w łabędzia o filmowej urodzie). ;) Ale to Betsy Talbot Blackwell, redaktorka naczelna, je rozpropagowała.
UsuńOooo! Podoba mi się, co piszesz :D
OdpowiedzUsuńStrasznie smutne życie, choć czasem myślę, że ci najwybitniejsi są na takie skazani – muszą zapłacić haracz za swój talent, a równocześnie osobiste tragedie są dla tego talentu pożywką. Ten okres stażu Sylvii w „Mademoiselle”, moment jej wejścia w wielki świat, jest faktycznie ciekawy – jeszcze zanim owoce figowca zaczęły spadać na ziemię, jeszcze kiedy miała prawo stać i zastanawiać się, który z nich zerwać. Patrzyła, obserwowała, chłonęła, zbroiła się w swoją niechęć do małżeństwa. A w końcu i tak w nim wylądowała, i mimo kilku chwil szczęścia skończyło się tragicznie...
OdpowiedzUsuńOkropna myśl: wybitni artyści są skazani na niepowodzenia w życiu osobistym, choroba i smutek w zamian za talent. Sylvia bywała przecież radosna. Winder przedstawia towarzyską, pomysłową kobietę, która lubi zarówno Joyce'a, jak i Mademoiselle. Może to my, czytelniczki, zapamiętujemy jedynie tragiczne historie, nie dostrzegając tych szczęśliwych? ;) Ale masz rację – małżeństwo Sylvii i Teda wydaje się ucieleśnieniem jej lęków.
UsuńJasne że bywała, nie próbuję forsować myśli, że jej życie było tylko pasmem nieszczęść :). W przeciwieństwie do niektórych autorek, kreujących się na posępne cierpiętnice, miała faktycznie w sobie dużo z takiej „zwykłej dziewczyny”, beztrosko randkującej, trochę próżnej. Ale gdyby to było tylko to, gdyby wychowała się w szczęśliwej rodzinie, sączyła drinki, czytywała „Mademoiselle”, a potem znalazła statecznego męża i dokonała żywota otoczona wianuszkiem wnuków, nie powstałyby jej najwybitniejsze utwory. Straszna myśl, to prawda, ale mimo wszystko wydaje mi się, że naprawdę wybitne rzeczy rodzą się zawsze z cierpienia.
UsuńNie wiem. Cierpienia nierzadko dostarczają twórcom materiału (gdzieś czytałam, że pamiętniki piszemy, kiedy jesteśmy smutne – u mnie to prawda), ale szczęście też inspiruje.
UsuńWow... Przez ciebie mam wielką chęć na te pozycję :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie :*
http://klaudiaczytarecenzuje.blogspot.com/
Intrygująca postać...ale ten świat mody, samokreacji to zupełnie nie moja bajka. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa postać, choć nie wiem o niej za dużo - chociażby z tego względu sięgnęłabym po tę książkę. Życie Plath nie było usłane różami, na dodatek skończyło się ono tragicznie... Cóż, taki smutny los tych, którzy są zbyt wrażliwi na ten świat. Co do recenzji, jak zawsze niesamowita, przy okazji bardzo spodobał mi się tytuł :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
rude-pioro.blogspot.com
Bardzo chciałabym się zapoznać ze "Szklanym kloszem" Sylvii Plath i dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Tak tragiczna historia... Więc może jednak zachowam ją sobie na trochę później, żeby nie popaść w jakiś dołek :P.
OdpowiedzUsuńCity of Dreaming Books
Bez obaw, nie jest to ponura, zimowa opowieść o samobójczyni, tylko letnia historia młodej dziewczyny. ;)
UsuńNiestety chyba nie dla mnie... // Właśnie skończyłam czytać "Wybraną". Bardzo wciągająca książka. Interesujące jest, że chociaż jest oparta na tych samych mrocznych baśniach, co trochę polskich książek fantasy, to w zupełnie inny sposób osiągnięta jest równowaga - nie przez czarny humor, a przez łatwo płynącą akcję. Bohaterowie też trochę ten mrok rozpraszają, bo ci główni są bardzo wyraziści :). Koniecznie przeczytaj. Mi się bardzo podobało :)
OdpowiedzUsuńA i postanowiłam dać szansę tej twojej ulubionej, od "Opowieści sieroty". Właśnie w empiku jest promocja na fantasy i sobie zamówiłam te dwie pierwsze części. O, i "Kłamstwa Locke'a Lamory", bo też podobno świetne :). Mam nadzieję, że się nie zawiodę.
Usuń1) Super! Bardzo się cieszę, że poznajesz Valente. :) Daj znać, jak ci się podobają Opowieści sieroty (ostrzegam: ewentualne zażalenia wygłaszasz na własną odpowiedzialność!).
Usuń2) Przeczytałam już Wybraną. Chyba się nie zdziwisz, jak napiszę, że Kasia była najlepsza? ;) Kasia i jej przyjaźń z Agnieszką. I śpiewne zaklęcia.
Brzmi ciekawie, chyba skuszę się na nią w przyszłości
OdpowiedzUsuńpozdrawiam ;)
Latające książki
Wcale się nie dziwię, że wolisz swoje bajki, bo masz talent do wyszukiwania tych naprawdę świetnych. :)
OdpowiedzUsuńTen tekst jest po prostu niesamowity! :) Tyle w nim magii i emocji. A jeśli chodzi o Silvię Plath to jak widzę jest to pisarka warta uwagi - przykro czytać o tym, że życie jej nie rozpieszczało mimo tak dużego talentu. Chyba to prawda, że artyści nie mają dziś i w sumie nigdy nie mieli łatwo...
OdpowiedzUsuńKurczę, ile nowych informacji. Myślałam, że o Sylvii wiem wszystko, a nie wiedziałam, że jest teraz "mewą śmieszką"!
OdpowiedzUsuńTego chciała – odrodzić się pod postacią mewy. :) Inna Barbizonetka wolała, jak wspomina, stać się wilczycą. Winder przytacza wiele takich anegdot.
UsuńSmutna to bajka, a najsmutniejsze w niej to, że to nie bajka, tylko proza tragicznego życia. Nawet lato w Nowym Jorku (ta radosna okładka!) - niby marzeń spełnienie, ale...
OdpowiedzUsuńPo prostu muszę to przeczytać!
Lata pięćdziesiąte powinny mnie zainteresować, tematyka mody i wielkomiejskiego świata już mniej. Zaś o Sylvii Plath wiem bardzo niewiele, wręcz nic. Właściwie tylko tyle, że to strasznie smutna historia z nią była. Opisałaś w bardzo ciekawy sposób książkę, chociaż musiałam się łapać na tym, że dobrze, że wiem kto to Hefalump.. miażdżysz odniesieniami, dziewczyno ;).
OdpowiedzUsuńObecnie mam spooorą listę lektur do ogarnięcia, więc pani Plath będzie musiała poczekać na lepsze czasy.
Sięgnę i przeczytam jednocześnie powtarzając sobie "Szklany klosz". Myślę, że bedzie to ciekawe doświadczenie
OdpowiedzUsuńPrzeglądałam tę pozycję na Targach w Sopocie i zawahałam się - znam na pamięć prawie "Szklany Klosz" (to moja powieść lat nastoletnich), znam jej dzienniki (w przypływie pasji młodzieńczej rzuciłyśmy się z Mamą) i jakoś tak ta książka wydała mi się mieszanką wszystkiego naraz :) I wciąż się waham. Ale to Sylwia Plath, więc może? :)
OdpowiedzUsuńU Winder ważny jest kontekst: lata pięćdziesiąte, Mademoiselle, moda. Może to cię zachęci. ;)
UsuńAleż mi zrobiłaś smaka, ale chyba powinnam przeczytać "The Bell Jar", prawda?
OdpowiedzUsuńNieważne, czy zaczniesz od dzienników, Winder czy wspomnianej powieści – wszystkie te pozycje się uzupełniają. :)
UsuńDziękuję! Myślę, że ta książka by ci się spodobała – Winder opisuje obowiązującą wówczas modę i zaznacza, co Sylvia lubiła najbardziej. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarze! Jeszcze raz powtórzę: choć zakończenie tej historii mrozi krew w żyłach, nie jest to przygnębiająca książka, jakiej unika się zimą. Nie bez powodu lato znalazło się w podtytule. ;)
OdpowiedzUsuńKurcze, wstyd się przyznać, ale nie czytałam nic Sylwii Plath ani o niej..:-( To taka niezwykła kobieta była, obiecuję sobie "zabrać się za nią":-)
OdpowiedzUsuńŚwietny tytuł! :D Plath bardzo lubię, jeszcze bardziej podziwiam. "Szklany Klosz" świetny, "Wśród trzmieli też", Dzienniki jeszcze przede mną. Widziałam też film z 2003, ale wszystko skupia się na tych tragiczniejszych momentach. Plath w Nowym Yorku spodobała mi się, bo pokazała Sylvię z zupełnie innej strony ;) No i ten klimat lat pięćdziesiątych :D
OdpowiedzUsuń