Bies by się uśmiał

nikt nie lubi starej panny

Nowy Jork, lata pięćdziesiąte. Delię Ralston, powszechnie uważaną za przykładną mężatkę i spełnioną matkę dwojga dzieci, odwiedza uboga kuzynka, Charlotta Lovell, której ślub ma się odbyć w nadchodzącym tygodniu, i oznajmia, że nie wyjdzie za mąż. Wyjawiwszy krewnej swoją największą tajemnicę, prosi o pomoc. Uporządkowany świat Delii chwieje się w posadach - od tej chwili wszystko ulegnie zmianie.

Stara wyga

W momencie publikacji Starej panny (opowiadanie to znalazło się w zbiorze zatytułowanym Stary Nowy Jork) Edith Wharton mogła się poszczycić niemałym dorobkiem literackim: kilkanaście powieści, opowiadania, dwa tomiki poetyckie. Jej twórczość cieszyła się uznaniem krytyków, o czym świadczy m.in. zdobyta w 1921 roku nagroda Pulitzera (za Wiek niewinności).

Artystka, niestety, nie znalazła szczęścia w małżeństwie. Edward Wharton, za którego wyszła, mając dwadzieścia trzy lata (on sam był wówczas kilkanaście lat starszy), nie cieszył się dobrym zdrowiem psychicznym. Może właśnie dlatego małżeństwa jej bohaterek tak często wiążą się z wyrzeczeniem. Wspominając życie po ślubie, Delia wymienia następujące etapy: podwójne łóżko napawające przerażeniem, tydzień czy miesiąc wstydu, odrobina zażenowanej przyjemności i narastające przyzwyczajenie. A potem dzieci.

Stara panna

Jak wygląda typowa stara panna? To zgorzkniała kobieta, pochłonięta drobiazgami i przywiązująca zbyt dużą wagę do zwyczajów towarzyskich. Nie rozumie młodych ludzi, bo sama nigdy nie korzystała z przywilejów młodości. Często robi na drutach. Wyznaje śmieszne staropanieńskie poglądy, ma niemodną staropanieńską fryzurę, śpi płytkim snem starej panny. Jedno nie wzbudza wątpliwości: żadna niezamężna kobieta w średnim wieku nie życzy ukochanej osobie, bratanicy czy adoptowanej córce, takiego losu.

Wharton ukazuje życie kobiety w społeczeństwie nowojorskim lat pięćdziesiątych. Bezpieczne i stosowne małżeństwo to wszystko, czego oczekuje dobrze wychowana panienka z najlepszego towarzystwa. Odmowa zakrawa na szaleństwo, żaden fakt z przeszłości narzeczonego (ani liczne romanse, ani dziecko) nie powinien zakłócić szczęścia(?) młodej pary. Pamiętajmy, że mężczyźni mają swoje prawa.

Nie zabrakło również wątku poświęconego matczynej trosce o los dziecka. Czy znalezienie męża niegrzeszącej urodą dziewczynie, córce pozbawionej majątku albo bezimiennej znajdzie jest w ogóle możliwe? W takiej sytuacji nie wolno wybrzydzać. Wdowy, choć pragną szczęścia dla swoich pociech, obawiają się samotności - co one, stare kobiety, będą robić w pustych domach?

Bunt przeciw konwencjonalizmowi przyjmuje różne formy. Delia, będąc szanowaną mężatką, potrafi jednocześnie zawalczyć o szczęście i za pomocą sprytnych wybiegów przekonać męża do własnych pomysłów. Te odstępstwa od normy są na tyle zręczne i subtelne, że nieraz pozostają niezauważone. Warto też przyjrzeć się sypialni bohaterki, zdradza ona bowiem wiele tajemnic. Co my tu mamy? Francuskie tapety, łóżko przykryte haftowaną kapą i osobliwy zegar przedstawiający pasterza znienacka kradnącego pasterce całusa. Zegar stanowi symbol ukrytych pragnień - ilekroć Delia na niego patrzy, wraca myślami do zuchwałych adoratorów, z którymi nie odważyła się zapoznać, i życia, które mogłoby przypaść jej w udziale.

Stary Nowy Jork

Młodych mężczyzn o artystycznych upodobaniach niechętnie zaprasza się do domów bogatych panien. Jeszcze wynikną z tego jakieś problemy, zawrócą dziewczętom w głowie, a później znikną. Wahanie w sprawie zawodu może przecież pociągnąć za sobą wahania co do innych decyzji. Nie tylko kobiety i artyści napotykają problemy - mieszkańcy Nowego Jorku unikają biedoty, zwłaszcza czarnoskórej. Kto wie, na co tacy niewykształceni, niedbali ludzie chorują? Kiedy więc jedna z bohaterek wypożycza izbę, gdzie gromadzi biedne dzieci z miasta i daje im ubranka wykrojone z jej starych sukien, wszyscy są zdumieni. Wkrótce jednak dochodzą do wniosku, że to zaledwie przelotna zachcianka.

Ironizując na temat Ralstonów, autorka w błyskotliwy sposób wyśmiewa dawną obyczajowość nowojorską. Nie oszczędza zarówno arystokracji, jak i nowobogackich (Ralstonowie wywodzą się z drobnomieszczaństwa). Członkowie pierwszoplanowej rodziny znakomicie wywiązują się z obowiązków bogatych, szanowanych obywateli - zasiadają w radach nadzorczych, czytają gazety i plotkują o bezimiennych podrzutkach. James, mąż Delii, najpierw nie zamierza zmienić godziny obiadu (jak to tak: jeść o szóstej zamiast o drugiej?), ale przyjąwszy nowy zwyczaj, natychmiast dostrzega ciasnotę umysłową u tych, którzy nie podążyli jego śladami.

Stara przyjaciółka

Na zaledwie stu dwudziestu stronach Wharton przedstawia skomplikowane relacje łączące Delię i Charlottę. Pisarka wie, jak umiejętnie wykorzystać niewielką przestrzeń: dwie kulminacyjne rozmowy odbywają się w tym samym pokoju, co uwydatnia niektóre emocje i zachowania bohaterek. Bywają chwile, kiedy kobiety leżą w milczeniu, przytulone do siebie, jakby wcześniejsza kłótnia ich nie dotyczyła. Żeby tylko kłótnia! Zdarza się, że, przepełnione zazdrością, nienawidzą się wzajemnie i w milczeniu obdarzają wzgardliwymi spojrzeniami.

Z pozoru zupełnie inne (urodziwa i poważana w towarzystwie Delia regularnie otrzymuje od męża pieniądze na własne wydatki, Charlotta natomiast, rudowłosa stara panna, nosi przerobione suknie mamy), w rzeczywistości obie pragną niekonwencjonalnego życia pełnego namiętności. Słowa Charlotty brzmią znajomo, a przeszłość kuzynki nieraz wydaje się Delii jej własną, tajemną przeszłością. Czy siedziałyby teraz po przeciwnych stronach, gdyby nie przestała widywać pewnego lekkomyślnego artysty? I na odwrót: wziąwszy ślub, Charlotta byłaby kolejną panią Ralston.

Młodość ich córek przebiega nieco inaczej, miłość z kolei - bardziej burzliwie. Tina, na przykład, niejednokrotnie wyraża uczucia i myśli, do jakich Delia nie przyznałaby się sama przed sobą. Słuchając entuzjastycznych opowiadań podopiecznej, kobieta nawet nie zauważa, kiedy zaczyna żyć życiem dziewczyny. Latami ukrywana tajemnica nierozerwalnie splata losy bohaterek, ale czy zwierzenia upoważniają do podejmowania decyzji w czyimś imieniu? Do jakiego stopnia można ingerować w cudze życie?

Edith Wharton, Stara panna, s. 120, Książka i Wiedza, Warszawa 1978

38 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawy, szczegółowy wpis. Książkę dodaję do listy do przeczytania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ilekroć zaglądam do Ciebie i czytam Twoje wpisy mam wrażenie, że muszę coś nadrobić. Że coś mnie ominęło. Tym razem wcale nie jest inaczej i trochę mnie to martwi. Mój budżet po wakacjach jest dość mocno naciągnięty, a biblioteka... Że tak powiem, ma mizerny asortyment. Pozostaje mi więc gromadzić fundusze na nowo i czatować. Dodaję książkę do dłuuuuugiej listy oczekujących na przeczytanie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Recenzja bardzo szczegółowa i dokładna. Przeczytałam ją z przyjemnością. Jestem bardzo ciekawa, jaką tajemnicę skrywała kobieta i dlaczego nie chciała wyjść za mąż;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Niezbyt budujący świat przedstawia ta książka. Staropanieństwo - niedobrze. Małżeństwo - też niedobrze.
    "żaden fakt z przeszłości narzeczonego (ani liczne romanse, ani dziecko) nie powinien zakłócić szczęścia(?) młodej pary. Pamiętajmy, że mężczyźni mają swoje prawa."
    Takie poglądy doprowadzają mnie do szewskiej pasji (moja własna babcia ma dość podobne). Z jednej strony zaciekawiłaś mnie tą książką, z drugiej coś mi się wydaje, jej lektura zaowocowałaby co najmniej kilkukrotnym plaśnięciem powieścią o ścianę... :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ale zauważ - ta książka nie przedstawia nieprzyjaznego wobec kobiet świata konwenansów, tylko kobiety próbujące odnaleźć własną drogę w nieprzyjaznym wobec nich świecie konwenansów. To historia napisana przez kobietę i opowiedziana z perspektywy kobiet(y). Możesz się złościć, czytając, jak to "mężczyźni mają swoje prawa", ale możesz też podziwiać różne próby wywalczenia sobie miejsca w świecie. ;)

      Usuń
  5. Anonimowy1/9/13

    Ostatnio, jak widzę, czytasz sporo książek napisanych przez kobiety - to świetnie, bo odkrywasz przed czytelnikami bloga literaturę niejednokrotnie zapomnianą. Cenne.
    Bardzo dobra recenzja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda! Przeglądając zestawienia najlepszych książek/książek, które należy przeczytać itp., czasem odnoszę wrażenie, że za mało tam utworów napisanych przez kobiety. Zwykle pojawiają się te same osoby: Austen, Woolf, Plath. Lubię je (bo jak ich nie lubić?), każdą na swój sposób, ale z przyjemnością odkrywam też inne autorki. ;)

      Usuń
  6. Świetna recenzja. Książka może nie do końca trafia w moje gusta, ale zachęcasz :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Lubie takie recki, ale niestety nie jestem przekonana.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak zwykle doskonała recenzja. Ciekawa treść i forma, która nie nuży. Lubię Cię czytać. "Stara panna" musi jednak poczekać na swoją kolej, bo cierpię ostatnio na brak wolnego czasu.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie zaglądam do Ciebie zbyt często, ale jak już tu jestem i przeczytam recenzję (a masz styl pisania, który mi się podoba), to od razu sprawdzam czy przypadkiem danej książki nie ma w mojej bibliotece ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Podziwiam autorkę, bo z tego co piszesz nie miała lekkiego życia. Może ukojenie i radość odnajdywała w pisaniu...?
    Trudne to były lata, te które opisywane są w tej krótkiej, ale jakiej treściwej pozycji. Kobiety nie miały lekkiego życia, a panom jak zwykle większość grzeszków uchodziła na sucho. Poza tym autorka w "Starej pannie" wykreowała bardzo ciekawe postacie jakimi są Delia i Charlotta. Chciałabym kiedyś przeczytać tę książkę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może. W pisaniu i/albo w podróżowaniu. Ale znalazła też partnera do dyskusji - miała romans z Fullertonem, absolwentem Harvardu. ;) Co zabawne, przed chwilą wpisałam jego nazwisko do wyszukiwarki i natknęłam się na takie oto słowa: "known for his affair with award winning author, Edith Wharton". Mężczyźni, jak widać, też czasem pozostają w cieniu sławnych kobiet. ;)

      Usuń
  11. Od dawna chcę poznać twórczość tej autorki. Może zacznę od tej książki:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Ilekroć wchodzę na Twój blog ciągle zaskakujesz mnie książkami, które wyciągasz chyba spod ziemi. Podziwiam i zazdroszczę:)
    A ,,Starą pannę" przeczytam z pewnością.

    OdpowiedzUsuń
  13. za każdym razem wychodzę stąd szczęśliwa - ja osobiście tak spójnie pisać nie potrafię...dla mnie Twoje posty to osobne historie, które żyją własnym życiem i choć ta książka raczej nie znajdzie się na mojej liście do przeczytania to ja i tam wychodzę stąd usatysfakcjonowana;) pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Chyba też zacznę zostawiać tytuł na sam koniec, może coś z tego będzie wychodzić ;) Dziękuję za komentarz i pozdrawiam,
    Marlen

    OdpowiedzUsuń
  15. Anonimowy2/9/13

    Pewnie gdyby nie Twoja recenzja to książka by mnie nie zainteresowała. A tak jestem zachęcona do lektury. Teraz tylko znaleźć na nią więcej czasu oraz... najważniejsze - zdobyć książkę :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Interesujące spojrzenie na sprawę, to trzeba przyznać. Ale staropanieństwo to zdecydowanie nie jest mój ulubiony temat;) Mam wrażenie (podobnie jak Blanka W.), że podczas mojej lektury książka mogłaby ucierpieć;)

    OdpowiedzUsuń
  17. Po takiej recenzji aż trudno nie przeczytać. Zapowiada się bardzo dobrze. :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Wbrew tytułowi Twojej notki "Starą pannę" Wharton bardzo lubię. :) Dla mnie to prawdziwe mistrzostwo: na tak niewielkiej liczbie stron zbudować taki dramat i wywołać takie gęste emocje. I to w zwyczajny, pozornie prosty sposób, bez wielkich słów, bez teatralnych gestów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, wiem, czytałam twoją recenzję - to dzięki niej zaczęłam szukać tej książki. :)

      Usuń
    2. To ogromnie się cieszę, bo "Stara panna" zdecydowanie zasługuje na odkurzenie. :)

      Usuń
  19. Zawsze podoba mi się styl w jakim piszesz swoje opisy. Przyjemnie się czyta, są naprawdę świetne!
    Niestety akurat ta książka nie jest w moim typie, ale Twoja recenzja mi się podobała :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Chyba raczej nie sięgnę po tę książkę :)

    OdpowiedzUsuń
  21. Lubię tego rodzaju powieści, choć mam z ich wyszukiwaniem spore problemy, bo nie mam pojęcia co w natłoku literatury jest wartościowe, a jednak - w przeciwieństwie do gatunkowych masówek - nikt mi czegoś takiego w internetowej reklamie przed nos nie podsunie. Dlatego cieszę się, że tu wpadłem :)

    OdpowiedzUsuń
  22. Bardzo lubię czytać recenzje na Twoim blogu. Mają coś, co wyróżnia się spośród innych. :)

    OdpowiedzUsuń
  23. Widzę, że stara dobra seria z Kolibrem ma się dobrze:)
    Bardzo ją lubię - ot, na jedno popołudnie.
    Po Wharton sięgnę na pewno:)

    OdpowiedzUsuń
  24. Ciekawa książka. W dzisiejszych czasach wizerunek starej panny jest zgoła odmienny. To nie jest już zgorzkniała kobieta, tylko pewna siebie i swoich wartości singielka. Takie przynajmniej mam wyobrażenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobre pytanie: czy wizerunek starej panny uległ zmianie? Zajrzałam nawet do słownika: stara panna = starsza kobieta, która nie wstąpiła w związek małżeński, a singiel(ka) = człowiek samotny, mieszkający w pojedynkę. Stosunek społeczeństwa do niezamężnych kobiet niewątpliwie jest teraz inny, ale słowa "stara panna" jednak nie zostały komplementem.

      Usuń
  25. Brzmi interesująco! Z pewnością sięgnę po nią, gdy będę w bibliotece :-)

    Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do udziału w konkursie na moim blogu! Liczba zgłoszeń jest malutka, czasu już niedużo, zatem szansa na zgarnięcie zestawu kosmetyków ogromna :-*

    OdpowiedzUsuń
  26. Mam z tą książką problem. Zaraz jak opublikowałaś recenzję, napisałam komentarza o tym, jak to nie jestem zainteresowana podobną powieścią, ale jakoś tak nie mogłam się całkiem utożsamić z tym, co napisałam, więc go nie wysłałam :) Wychodzi na to, że mam do "Starej panny" ambiwalentny stosunek [a nie wiedziałam, że tak można z książkami]. Jak gdyby mnie tematyka nie interesowała, ale zarazem mnie obchodzi. Dziwne.

    Dwie uwagi na inne tematy: po pierwsze, podoba mi się w twoim szablonie że masz etykiety na dole. Po drugie, masz absolutnie cudowną miniaturkę w profilu. Zła czarownica ze "Śpiącej królewny" [ona miała jakieś imię? nie pamiętam] moim zdaniem ma najwięcej charyzmy spośród złych disneyowskich bohaterów.
    Nie jestem pewna, czy już ci tego o miniaturce nie pisałam, cały czas to za mną chodzi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to Maleficent! Lubię też Urszulę (głównie ze względu na jej świetną piosenkę). ;)

      Usuń
  27. Czytałam to na wakacjach, bodaj 3 lata temu :) znalazłam u babci na półce i pochłonęłam ją w jedno popołudnie :)

    OdpowiedzUsuń
  28. Recenzja nieco mnie zachęciła, by chociaż przeczytać jedną stronę <3

    OdpowiedzUsuń
  29. Cieszę się, że was zachęciłam! "Stara panna" czeka na nowych czytelników. ;) Jeśli po nią sięgniecie, dajcie znać, jak wam się podobało.

    OdpowiedzUsuń
  30. U Ciebie znajduję rzetelne recenzje na wysokim poziomie merytorycznym:)

    OdpowiedzUsuń
  31. Oj świetna recenzja, chciałabym przeczytać tę książkę :)

    OdpowiedzUsuń